Antoni Pieńkowski
Niekiedy chowam naszą Polskę,
Jak ulubioną książkę do plecaka.
Nie rozstrzygam, gdzie prawda, gdzie wina.
Zatrzaskuję zamki. Wsiadam do pociągu
Aby zamieszkać na górskim stoku.
W odludnym pensjonacie,
Gdzie dookoła szumi zielona kosodrzewina.
Chowam kraj ojczysty zamknięty w plecaku..
Gdzieś za starą szafą, gdzie nikt nie chodzi.
Zamykam oczy. Zapadam w głęboki sen.
Zapominam o polskim zawiłym losie.
Tym, który kiedyś był.
Tym, który czai się w zakamarkach.
Tym, który się zbliża, nadchodzi.
Tam w górach daleko, gdzie przysłowiowy diabeł,
Leśne ostępy czujnym okiem omija.
Pragnę zapomnieć o klęskach,
Zakopać gdzieś na zboczu zbroczone krwią sztandary,
Przytulić do siebie tych,
Których własna Ojczyzna skrzywdziła.
Ale w tym pensjonacie na prowincjonalnym ustroniu,
Dach skrzypi tak, jak tylko w Polsce dachy skrzypią.
Świerszcz za kominem codzienną melodię nastraja.
Szum jodeł nabrzmiałe chmury w środku nocy rozwiewa.
Długo nie zamykam oka. Wiem:
To gdzieś w Polsce rozpoczyna się kolejny polski karnawał.
Zapalam światło.
Delikatnie stąpam po lśniącej podłodze.
Przecieram oczy. Wyrywam własną duszę z uśpienia.
Wyciągam walizkę pełną Polski zza szafy.
Zaczerniam kolejne kartki papieru.
Rozważam o upadkach, goryczach, nadziejach.
Gryzących nas odwiecznych utrapieniach.
Fot. z int.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz